Dzień 2 – Prom do Anglii, pierwsze kilometry po lewej stronie i nocleg z polskim akcentem
Dzień drugi rozpocząłem wcześnie – pobudka o piątej rano, wyjazd przed szóstą, żeby zdążyć na wcześniej zarezerwowany prom do Anglii. Poranek w Belgii minął spokojnie, ruch na drogach był niewielki. Tak jak w Niemczech i Holandii – wszyscy trzymali się ograniczeń prędkości i jazdy przepisowej. Miła odmiana od naszych realiów.
Na terminalu promowym w Calais stawiłem się zgodnie z zaleceniami – godzinę przed wypłynięciem. Standardowo przechodzi się tam przez kilka punktów kontroli dokumentów (w moim przypadku chyba trzy albo cztery). Na szczęście bagażu nikt mi nie sprawdzał, choć niektórzy kierowcy samochodów mieli mniej szczęścia i byli "trzepani".
Na promie zjadłem typowe angielskie śniadanie w wersji „to go” – ciabatta z jajecznicą i boczkiem. Smakowało, choć miałem nadzieję, że będzie na ciepło. Do tego klasyczna kawa typu americano. Cała przeprawa trwała około 1,5 godziny – większość czasu spędziłem na górnym pokładzie zewnętrznym. Pogoda dopisywała, widoki przyjemne, a przed samym dopłynięciem pojawiły się słynne Białe Klify w Dover – ikoniczny symbol południowego wybrzeża Anglii.
Ciekawostka: Białe Klify (White Cliffs of Dover) zbudowane są głównie z kredy i mają nawet do 110 metrów wysokości. Przez wieki były symbolem granicy Wielkiej Brytanii i odgrywały ważną rolę w czasie II wojny światowej jako punkt obserwacyjny. Ich biel jest widoczna już z dużej odległości, np. z Francji przy dobrej pogodzie.
Lewa strona drogi – pierwsze zderzenie z brytyjską codziennością
Wyjazd z promu to moment, którego trochę się obawiałem – w końcu ruch lewostronny. Ostatni raz miałem z tym kontakt na Jersey, ale wtedy jeździłem rowerem. Tym razem – motocykl i zupełnie inne warunki.
Na szczęście wszystko poszło zaskakująco sprawnie. Do jazdy po lewej stronie przyzwyczaiłem się szybciej, niż myślałem – choć na drogach lokalnych pojawiło się później kilka trudniejszych momentów. Autostrady – jak zwykle – bezproblemowe. Drugi dzień wyprawy był więc w dużej mierze tranzytowy – kierunek: Walia.
Nocleg i polski akcent
Szukałem pola namiotowego lub kempingu, ale zarówno wysokie ceny, jak i narastające zmęczenie po całym dniu jazdy sprawiły, że ostatecznie zrezygnowałem z noclegu pod namiotem. Wybrałem hotel – i jak się później okaże, ta decyzja najpewniej będzie obowiązywać do końca wyprawy.
Hotel znajdował się w małej miejscowości. Niestety, po przyjeździe okazało się, że nie ma tam zasięgu GSM – brak Internetu i problem z działaniem nawigacji. Musiałem wyjechać kilka kilometrów dalej, żeby ponownie złapać sygnał, sprawdzić nazwę hotelu i trasę dojazdu. Po powrocie trafiłem bez problemu – na miejscu właściciel zagadał, zapytał, czy jestem z Bookinga, i zawołał... swoją żonę (?) – Polkę, która przywitała mnie serdecznym „dzień dobry. Małe zaskoczenie, ale zarazem miła niespodzianka. Jak się okazuje, w Wielkiej Brytanii mieszka naprawdę wielu Polaków – co zresztą miałem okazję potwierdzić jeszcze kilkukrotnie w dalszej części podróży.
Sam hotel okazał się bardzo klimatyczny, z przytulnym barem na parterze, który w sobotni wieczór tętnił życiem – pełno ludzi, gwar rozmów, miła atmosfera. Usiadłem na chwilę, wypiłem piwo i trochę odetchnąłem po całym dniu. Niestety, noc nie należała do najspokojniejszych – mój pokój wychodził na ruchliwą ulicę, a sobotni zgiełk skutecznie utrudniał zaśnięcie.
Jutro czeka mnie pierwszy prawdziwy dzień jazdy po Wielkiej Brytanii. Zobaczymy, jak będzie na bocznych drogach i czy uda się wreszcie zahaczyć o jakieś ciekawe miejsca po drodze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz