Rijeka-Drašnice 420 km
Poranek rozpoczął się wczesnym wyjazdem – wyruszyłem około 7:00. Przed odjazdem pożegnałem się z przemiłą właścicielką hostelu. Szczerze polecam to miejsce – było niedrogie, z bardzo sympatyczną obsługą i świetnymi warunkami.
Za jedyne 3 euro można było zjeść wegetariańskie śniadanie, choć niestety nie miałem okazji skorzystać, bo serwowane było dopiero od 8:00, a ja byłem już w trasie. Mimo tego, hostel zrobił na mnie bardzo dobre wrażenie – czysto, schludnie, przyjemnie i tanio. Idealne miejsce na krótki pobyt!
Rijeka – Senj: Strach i piękno na drodze
Wyjeżdżając z Rijeki w kierunku Senj, trafiłem na drogę pełną zakrętów – zdecydowanie więcej niż w Alpach, a przy tym, moim zdaniem, bardziej przerażających. W wielu miejscach po prawej stronie zamiast solidnych zabezpieczeń są jedynie wąskie barierki lub niewysokie murki, często z przerwami szerokimi na ponad metr. A za nimi... przepaść licząca kilkadziesiąt metrów.
Na takich odcinkach czułem, jak serce podchodzi mi do gardła. Z czasem człowiek się oswaja, ale mimo wszystko instynktownie trzymałem się lewej strony swojego pasa. Na drodze wielokrotnie mijałem krzyżyki i kwiaty – upamiętnienia tragicznych wypadków. Mam wrażenie, że spora część z tych ofiar to motocykliści.
Chorwacja: Kraj kontrastów
Dalsza trasa poprowadziła mnie nieco dalej od linii brzegowej. Chorwacja zaskoczyła mnie swoimi kontrastami. Przy wybrzeżu widać życie – mnóstwo turystów, piękne hotele, pensjonaty, hostele i tętniące życiem plaże. Jednak wystarczy oddalić się o kilka, może kilkanaście kilometrów w głąb lądu, by trafić na zupełnie inny świat.
Tam dominują pustostany – jedne całkiem nowe, niedokończone budynki, inne opuszczone już dawno temu, powoli niszczejące. Wygląda to tak, jakby ludzie porzucali te tereny i uciekali bliżej morza. Te różnice naprawdę dają do myślenia.
Zapach morza i wspomnienia z Jersey
Jest coś, czego nie sposób przegapić i co towarzyszyło mi niemal przez cały dzień – zapach morza. Przywołał wspomnienia z mojej pierwszej podróży na wyspę Jersey, gdzie pracowałem jako pomoc w kuchni. Popołudniami siadałem w porcie, wpatrując się w morze, kutry i promy, chłonąc ten charakterystyczny zapach. To właśnie wtedy poznałem go po raz pierwszy – a teraz znów mi towarzyszył.
Powrót na trasę i gościnny hostel
Dalsza jazda wzdłuż brzegu morza prowadziła przez kolejne malownicze miasteczka. Plaże robiły się coraz piękniejsze, a hotele coraz bardziej luksusowe. W końcu dotarłem do Makarskiej, a kilkadziesiąt kilometrów za nią do swojego hostelu.
Gospodarz okazał się bardzo miłym człowiekiem. Od razu zaproponował, bym schował motocykl do jego garażu – Waldek też miał dach nad głową! Co więcej, zostajemy tutaj na dwie noce, więc o miejsce dla maszyny mogę być spokojny.
Przyjęcie było jednak dość nietypowe. Gospodarz, ledwo mnie poznawszy, stwierdził, że mnie lubi. Jako introwertyk poczułem się nieco zakłopotany – w końcu minęły może dwie minuty znajomości.
Pierwsza wtopa
Na samym początku trafiła się też mała niezręczność. Gospodarz zapytał, czy chciałbym się czegoś napić. Odpowiedziałem, że chętnie piwo, bo mocniejszych trunków nie lubię. Na to on: „Ja w ogóle nie piję alkoholu”. Wtedy skojarzyłem, że ktoś wcześniej wspominał, iż w hostelu mieszkają Irakijczycy, a nazwa obiektu faktycznie miała coś związanego z wschodnią kulturą. Po chwili dotarło do mnie, że to prawdopodobnie muzułmanie – a przecież oni nie piją alkoholu.
Na szczęście gospodarz z uśmiechem przyniósł mi piwo bezalkoholowe. Oczywiście przeprosiłem za swoje przeoczenie. W Polsce takie pytanie zwykle ma prostą odpowiedź – wódka albo piwo. Za granicą bywa nieco bardziej skomplikowanie.
Popołudniowy relaks
Resztę dnia spędziłem na obiedzie i zasłużonym relaksie – zanurzyłem się w Adriatyku, delektując się chwilą odpoczynku.

















Brak komentarzy:
Prześlij komentarz